F
A
C
E
B
O
O
K
Aktualności »
2018-06-18 12:07:07 - Wojciech Gontarz
6 PKO Nocny Wrocław Półmaraton

 

Wrocławska nocna „połówka” to chyba najpopularniejszy bieg po zmroku w Polsce. Wystarczy wspomnieć, że pakiety startowe w liczbie 12 tysięcy rozeszły się w 15 dni i to na pół roku przed imprezą! Jako, że moim postanowieniem noworocznym jest zdobycie Korony Półmaratonów Polskich 2018, we Wrocławiu pobiec wręcz musiałem. Dodatkową motywacją był fakt, że pochodzę z województwa dolnośląskiego, a w stolicy Dolnego Śląska mieszkałem przez 5 lat i mam ogromny sentyment do tego wspaniałego miasta. Ten start miał być dla mnie wyjątkowy, okraszony nową życiówką. Aby się dobrze przygotować postanowiłem zaufać pewnej osobie (specjalnie piszę bezpłciowo), której rozpiska treningów miała mi pomóc w osiągnięciu wymarzonego rezultatu. W tym miejscu sypię głowę popiołem i kłaniam się Kasi i Marianowi, którzy jakiś czas temu odradzali mi specjalne plany i „trenerów”, którzy bardziej przypominają znachorów... Plan, który otrzymałem był dla mnie zbyt ciężki. Po kilku tygodniach treningów byłem tak wycieńczony, że na sam widok butów do biegania robiło mi się niedobrze... Ostatnie dwa tygodnie przed startem odpuściłem, głównie jeździłem na rowerze lub człapałem delikatnie z pieskiem. To z pewnością było główną przyczyną sobotniej porażki... Wracając do zawodów. Lokalizacja biegu na kampusie wrocławskiego AWF to kapitalna sprawa nie tylko dla biegaczy, ale również dla kibiców. Finiszować na nowym stadionie żużlowym w blasku jupiterów, przy kilku tysiącach kibiców na trybunach, to wspaniała nagroda za trud i wysiłek podczas biegu. Niestety nie wszystko było tak wspaniałe i mimo, że na Wrocław zawsze patrzę przez różowe okulary, to kilka uwag mam. Przede wszystkim organizatora przerosła ilość startujących, trasa nie była dostosowana do takiej ilości biegaczy. Na niektórych wąskich wrocławskich uliczkach było po prostu ciasno... Jeżeli ktoś nie był z elity lub biegowych „kozaków” (czas do 1:30) to chcąc osiągnąć dobry czas nie mógł korzystać z punktów odżywczych na trasie. Żeby dostać się do kubka wody trzeba było po prostu stać w kolejce... Wolontariusze robili co mogli wlewając nawet do kubeczków wodę z misek przeznaczonych do odświeżania! Bardzo trzeba było uważać także na rowerzystów i przechodniów, którzy nie potrafili poczekać kilku minut i przeciskali się między zawodnikami. Na jednym z odcinków omal nie doszło do rękoczynów, ponieważ na grzeczną prośbę jednego z biegaczy o zejście z trasy pewien pan chciał zaimponować swojej ukochanej i oczywiście w stronę biegnącego puścił zdrową „wiązankę” wyganiając nas rzecz jasna do lasu:). Niebezpiecznie było także na odcinkach z torami tramwajowymi. W okolicach Ostrowa Tumskiego sam podnosiłem jednego biegacza, któremu noga ześlizgnęła się z torów. Doszedłem do takiego momentu relacji, którego już nikomu się nie chce czytać, a więc pora napisać o swoim „występie”. Od samego początku nie biegłem rewelacyjnie, ale założyłem sobie, że nie dam się ponieść euforii na starcie, tylko systematycznie będę się rozkręcał. Nic z tego. Mimo, że w moim odczuciu, biegłem szybciej, zegarek wskazywał co innego... Od 7 kilometra zacząłem odczuwać delikatny ból w dolnej części łydki, ale w myśl zasady „bieganie boli” nie przejąłem się tym wcale. Zaledwie pięć kilometrów dalej ból był już tak silny, że zaczął mi po prostu przeszkadzać. W głowie rozpętała się burza, a ja wyraźnie zwolniłem. Podbiegłem do karetki i poprosiłem o zamrożenie bolącego miejsca. Niestety zaoferowano mi jedynie zmierzenie ciśnienia i zejście z trasy... Szczerze mówiąc, gdybym na te zawody nie przejechał przez pół kraju, to pewnie bym odpuścił, ale postanowiłem zacisnąć zęby i poczłapać dalej. I doczłapałem do mety, chociaż czas jaki uzyskałem był najgorszym spośród 6 moich oficjalnych „połówek”, które do tej pory pokonałem. 2:16:02 chluby i dumy mi nie przynosi. Wystartowało 11115 zawodników, ja byłem 8427. Teraz przede mną na pewno 10 dni zabiegów na łydkę. Zalecenie od fizjoterapeutki to rower, spacery i wolny truchcik (za kilka dni). To na pewno też okres w którym muszę wszystko przemyśleć i zmienić podejście do biegania. Ma ono sprawiać mi przyjemność, a nie ból! We wrześniu czekają na mnie Piła i Gniezno, powtórka z Wrocławia nie wchodzi w grę!